sobota, 18 maja 2013

Rozdział IX

 - Audrey myślisz, że wszystko z nią w porządku? - pyta zaniepokojona Rachel przysuwając do siebie kubek z gorącą herbatą. Siedzą przy stole w domu Audrey. Za oknem leje deszcz, a w domu cichutko trzeszczy drewno w kominku.
 - Nie wiem co o tym myśleć. Znikła ona i on... - odpowiada trzęsącym się głosem Audrey.
 - A rozmawiałaś z jej tatą i Nelly?
 - Tak. Też nie wiedzą gdzie może być.
 - Spokój. - wtrąca się Skyler. - Na pewno wszystko jest dobrze. Może jest u rodziny?
 - A czemu nie wiedziałby o tym jej ojciec? - sarkastycznie pyta Audrey.
 - A... Jeżeli ona... nie żyje? - drobną Rachel wstrząsa dreszcz na myśl o stracie przyjaciółki.
 Dziewczęta przytulają się do siebie.
 - Wiecie... - kontynuuje Rachel. - Każdej nocy... Boję się, że Louise tu wróci.

 ***
 Nelly siada na ich wspólnym materacu i gładzi poduszkę. Gdzie ona może być? - rozmyśla upuszczając jedną, małą łezkę na kołdrę. Nagle otwiera się okno. Nelly wstaje i zamyka je. Odwraca się i zamiera. W drzwiach stoi jej matka. 
 - Mama! - krzyczy zduszonym głosem. Rzuca się jej na szyję i mocno wtula głowę w jej brązowe włosy. Caroline Stilles odwzajemnia uścisk i uśmiecha się. Czuje mokrą plamę na swoim ramieniu.
 - Nie płacz, kochanie. - mówi i całuje ją we włosy.
 W drzwiach stoi Tom Stilles i z uśmiechem na twarzy przygląda się żonie i córce. Po chwili podchodzi i dołącza się do uścisku.

***
 - Daleko jeszcze, Shira? - pytam psa z nadzieją, że może odpowie. Jestem okropnie zmęczona i głodna. Ciekawe ile już przeszliśmy. Patrzę na Louise'a. Chyba także jest odrobinę zmęczony. 
 - Poczekaj tutaj. Podlecę kawałek do góry i zobaczę czy widać jakąś wioskę. - mówi i bez zastanowienia rozpościera skrzydła. Właśnie chcę powiedzieć, że przecież będzie idealnie widoczny na tle białego śniegu i lodu z tymi czarnymi skrzydłami, gdy widzę, że są białe.
 - Louise... Dlaczego twoje skrzydła są białe? - lekko zaniepokojona podchodzę do chłopaka.
 - Jak to? - ogląda się i uśmiecha. - To dzięki tobie! Lizzy jesteś niesamowita! Dzięki tobie nie jestem już Aniołem Ciemności! 
 Lou rzuca mi się w ramiona i całuje. 
 - Wyzwoliłaś mnie z tego... Jesteś źródłem dobroci! To wszystko wyjaśnia...
 - Ale jak to? - jąkam się.
 - Nieważne. - bierze mnie na barana i leci powoli w kierunku wioski. Shira biegnie za nami z wystawionym językiem.
 - Widzę! - krzyczę. Louise ląduje i schodzę z jego pleców. Chłopak chowa skrzydła i bierze mnie za rękę. Idziemy kawałek do wioski wraz z psem.
 - Covers, patrz! - krzyczy jakaś mała dziewczynka do chłopca. - To nasz piesek!
 - Nataliee, to niemożliwe Piesia już by nie żyła... - mówi dziecko i odwraca się w naszą stronę. Shira wyrywa się i skacze na dziewczynkę liżąc ją.
 - To ona! - krzyczy dziewczynka. Podchodzimy bliżej, ale przestraszone dzieci odsuwają się. Nagle podbiega kobieta nie wiele starsza ode mnie i chwyta dzieci.
 - Czego chcecie? - warczy na nas kobieta.
 - Spokojnie. - mówię. - Nie chcemy zrobić wam niczego złego. Przyprowadziliśmy waszego psa.
 Wskazuję na Shirę. Kobieta rozluźnia się i wstaje.
 - Dziękujemy. Teraz możecie iść. - mówi.
 - Właściwie... - zaczyna Lou. - Chcieliśmy zapytać czy możemy zamieszkać w waszej wiosce. Wybudujemy sobie igloo, ale chcielibyśmy mieszkać wśród was i wam pomagać. - kobieta patrzy na Louise'a nieufnie i spogląda na mnie.
 - Naprawdę. Dajcie nam szansę. - szepczę. Kobieta puszcza dzieci i podaje mi rękę w rękawiczce.
 - Sophia. - mówi. - A to moje dzieci: Covers, - pokazuje na chłopca. - i Nataliee. - dziewczynka podbiega do mnie i przytula się. Mimowolnie się uśmiecham i odwzajemniam uśmiech.
 - Jestem Elizabeth, a to jest Louise - wskazuję na mojego Anioła. Sophia przygląda się nam, gładząc psa. Szczególnie interesuje ją Louise, na którego patrzy spod przymrużonych powiek.
 - Pójdę wybudować igloo. - informuje nas Louise.
 - Mogę wam w czymś pomóc? - pytam, patrząc na Sophię i jej dzieci.
 - Ty nie. Ale ja tobie mogę pomóc wiele. - otwieram szeroko oczy z zaskoczenia. - Chodź za mną.
 Kobieta prowadzi mnie do swojego igloo obłożonego najróżniejszymi futrami. Po środku, w palenisku, płonie ogień. Nataliee i Covers nie weszli razem z nami.
 - Wiesz kim on jest? - pyta Eskimoska z niepokojem.
 - Tak, wiem, ale ty... - język mi się plączę.
 - Ja też to wiem. Wiesz jak bardzo on jest niebezpieczny? Mógłby cię zabić w pół minuty! Trzymaj się od niego z daleka! Anioły Ciemności nie mimo swego pięknego wyglądu nie są dobre! Uciekaj od niego! I nieważne, że przyleciał tu z tobą, żeby oderwać się od nocy. To nad nim panuje! Żądza głodu, krwi.
 - Ale...
 - Mówił, że nie pija krwi? - przerwała mi Sophia, zdejmując rękawiczki. - Znam te sztuczki. Potem cię pocałuje, a następnie rozerwie ci szyję.
 - Skąd możesz o tym wiedzieć?!
 - Bo moja córka umarła w dzień! - jej głos zadrżał. - To zdarzyło się tutaj. W tym domu. Czasami mnie odwiedza, ale nie mogę jej nawet dotknąć... On był wampirem połączonym z Aniołem Ciemności. To najgorsze potwory! Uwierz mi, nie warto narażać swojego życia w jego towarzystwie. Pomogę ci stąd uciec. Zorganizuję wszystko co potrzebne, mój mąż cię...
 - Dziękuję za ostrzeżenia. Ale dam radę - wchodzę jej w słowo usiłując powstrzymać łzy.
 - Popełniasz wielki błąd! - krzyknęła, gdy wychodziłam. - Czekaj!
 Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Sophia złapała mnie za ramię i zacisnęła na nim dłoń tak, że swoimi szponami wbiła mi się w skórę. Rozprostowała drugą dłoń, a ja poczułam silny ból w skroniach i upadłam na ziemię. Krzyknęłam. Oczy zaszły mi mgłą. Nie potrafiłam teraz racjonalnie myśleć. Usłyszałam tylko słowa z jej ust:
 - Uciekaj póki to możliwe. Póki nie zmieni cię w taką jak on. Zabij go. Albo ja zabiję ciebie. Jesteś źródłem dobroci, nie chcę cię w MOJEJ wiosce. Tu panuje zło.
 Louise wbiegł do igloo i powalił na ziemię Sophię.
 - Jeżeli jeszcze raz ją skrzywdzisz, będziesz na tamtym świecie wraz z Emily. - powiedział ostro Louise, a ja odpłynęłam.

środa, 3 października 2012

Rozdział VIII

  O godzinie szesnastej jedenaście Louise rozkłada skrzydła i zakłada zrobione przez niego samego ,,pasy bezpieczeństwa''. Bierze do ręki moją torbę z potrzebnymi rzeczami i podaje mi ciepły koc.
 - Gdyby było ci zimno to się okryj. Jakby cokolwiek by się stało, powiedz mi. Zawsze możemy wylądować lub na chwilę stanąć w miejscu. - mówi, po czym przytula mnie, dziękuje Lorridzie i Eleonor i staje na czworaka. Usadawiam się pomiędzy jego skrzydłami oraz zapinam się. Pasy są przełożone przez jego skrzydła i uniemożliwiają mi wyślizgnięcie się. Otulam się kocem, również dziękuje paniom i kładę się na plecach Louise'a obejmując go.
 - Dziękujemy! - krzyczę, gdy jesteśmy dwa metry nad ziemią. Czułam się jak ptak. Wiatr rozwiewa moje włosy i plącze je. Nagle wiatr ustaje. - Dzięki, Lou. - mówię i zamykam oczy. Louise leci bardzo szybko, ale najwyraźniej próbuje utrzymać ciepłą temperaturę wokół mnie. Po kilku minutach usypiam przyczepiona do pleców anioła.

***

 - Lizzy. - szepcze mi do ucha Louise. - Obudź się.
 Otwieram powoli oczy.
 - Jesteśmy na miejscu? - pytam ziewając.
 - Jeszcze nie. Ale już blisko. Mam dla ciebie coś do zjedzenia. - podaje mi zawiniątko, które pięknie pachnie. Otwieram je i zaczynam jeść. To jeszcze ciepła bułeczka z rozpuszczonym serem i kawałkiem ciepłego mięsa. Tak zwany hamburger. 
 - A ty coś jadłeś? - patrzę na niego z zatroskaną miną.
 - Tak. - odpowiada, ale widzę, że ma coś ważniejszego na głowie. - Mam złą wiadomość. Zanikają moje moce. Ale tylko niektóre. - dodaje, gdy widzi moją przerażoną minę.
 - Jakie? - przełykam kęs kanapki i popijam ciepłą wodą z termosu.
 - Zauważyłem, że nie mogę już wpływać na pogodę. I słabiej czuję twoje emocje. - mówi i po chwili dodaje. - Choć wiem, że jest ci zimno.
 Przytula mnie, dzięki czemu rzeczywiście odrobinę się rozgrzewam.
 - Lećmy dalej. - mówię, poprawiając pasy bezpieczeństwa.
 Lecimy bardzo szybko i przez to jest mi coraz zimniej. Otulam się mocniej kocem i wyjmuję z torby zamocowanej przy skrzydle Louise'a grube skarpety od babci. 
 - A tak w ogóle to gdzie znalazłeś McDonalda ze mną na plecach? - słabo, bo słabo, ale słyszę śmiech anioła.
 - Zostawiłem cię na chwilę samą i pobiegłem. - rzuca w wiatr. - Wziąłem ciebie i odleciałem kawałek aby nikt nas nie zobaczył.
 Uśmiecham się pod nosem. Z biegiem czasu nakładam na siebie coraz to grubsze warstwy ubrań. Utrudniają mi to pasy i pęd powietrza, ale przynajmniej mam zajęcie. Po jakiejś godzinie, może półtorej lądujemy na ośnieżonej górze.
 - O matko, jak tu zimno. - brzmi moje pierwsze zdanie na Biegunie. Siadam na pustej już teraz torbie i patrzę jak Louise buduje igloo. Wielokrotnie pytam czy pomóc, ale odpowiedź zawsze jest taka sama: nie. W krótkim czasie Anioł uporał się z zbudowaniem schronienia dla dwojga ludzi. Rozpala za pomocą swojego daru od wampira ogień i okłada kocykami wnętrze. 
 - Teraz ubierz to. - chłopak wyciąga ze swojej torby grube ubranie i podaje mi je. - Idę coś upolować. 
 - Dobrze. Długo cię nie będzie? - co prawda nasze igloo jest bardzo bezpieczne, ale i tak przeraża mnie możliwość napotkania jakiegoś drapieżnika.
 - Postaram się wrócić jak najprędzej. Nie bój się. - całuje mnie w czoło i wychodzi.
 Nadstawiam się do ognia i robi mi się przyjemnie ciepło. Powoli ściągam z siebie kolejne warstwy nałożone w podróży i zakładam nowe ubranie. Kiedy w końcu kończę przebieranie się jest mi wreszcie ciepło. Pozostawiając igloo za sobą wychodzę i rozciągam się. Przechadzam się dwa razy dookoła igloo, a potem idę trochę dalej. Wszędzie jest śnieg. Wszędzie jest zupełnie biało. To dziwne uczucie... Widzę tylko jedną biało-czarną plamkę. Przybliżam się do niej. Z tej odległości widzę, że to pies. Podchodzę jeszcze kawałek i widzę, że husky jest zraniony. Dotykam jego gładkiej sierści. Chciałabym go przenieść, ale nie mam jak. Z oddali widzę Louise'a. Właśnie podchodzi do igloo. Boję się krzyknąć więc wstaję i macham rękami. Działa. Anioł podbiega do psa i bierze go na ręce. Zanosimy go do naszego ''domu'' i owijamy kocem.
 - Dobrze, przyniosłem go tutaj. Co teraz? - pyta.
 - Po pierwsze, to jest ona. A po drugie jest zraniona. Trzeba jej pomóc. - mówię stanowczo.
 - Ale jak? Nie jestem żadnym weterynarzem. Nawet nie wiem co jej jest! - Lou zbyt bardzo denerwuje się.
 - Spokojnie. - przytulam głowę do jego torsu. - Jestem głodna.
 Louise szybko wstaje i przyrządza ryby dla mnie, siebie i psa.

***
 - Skąd ona się tam w ogóle wzięła? - pyta Louise wyjmując ości z ryb.
Jest ranek. Już trzeci dzień jesteśmy na Biegunie. Okazało się, że Lou wziął ze sobą mój pamiętnik, a więc codziennie zapisuje co się dzieje. Shira, tak nazwaliśmy husky'ego, czuje się już lepiej i pomaga nam nawet w polowaniach. Często chce iść w stronę skąd ją przynieśliśmy. Prawdopodobnie jest tam jej rodzina.
 - Nie wiem. Może niedaleko mieszkają Eskimosi? - pytam z uśmiechem. Jednak pod nim kryje się niezadowolenie z niewygodnego łóżka. Łapię się za kark i masuje go palcami. Shira podchodzi i kładzie się obok mnie. 
 - Może. Przenieśmy się. Zbudujemy igloo bliżej nich. Będzie bezpieczniej.
 - Będą nas tam chcieli? - nie jestem tego taka pewna...
 - Jeżeli im pomożemy. Może tak.
 - Shira pokaże nam drogę. - zastanawiam się chwilę po czym zgadzam się.
 Postanawiamy spakować się jak najszybciej i wyruszyć jutro rano. Czeka nas długa droga...

środa, 26 września 2012

Rozdział VII

 Siedzimy z Louise'em na skale i wpatrujemy się w fale rozbijające się o nią. Co jakiś czas zostajemy pokropieni wodą i śmiejemy się. Zastanawiam się co z Nelly, co z tatą i co z Audrey, Rachel i Skyler. Z moimi plecami już lepiej. Eleonor i Lorrida, opalona dziewczyna Sama, właściciela domu, zajęły się mną. Po południu mamy lecieć dalej. Jednakże boję się podróży. Nie chcę lecieć w ramionach Louise'a ponad chmurami, lub w deszczu. Mam również świadomość tego, że gdy przylecimy na Biegun będzie mi potwornie zimno. Nie będę miała się kiedy przebrać. No i jak zabierzemy ubrania? Czy Louise ma jakiś schowek w tych swoich wielkich, czarnych skrzydłach? I jak to jest, że podczas nocy chce mnie zabić? Tyle pytań... Wstaję i z rozłożonymi rękami na boki balansuję po skale. Louise przygląda mi się i jest w pełni gotowy, aby mnie złapać, gdy będę spadać.
 - Lou? - pytam, gdy widzę, że odwraca głowę w stronę domu. - Czy oni wiedzą, że ty jesteś...?
 - Tak. Jesteśmy kwita. Ja wiem, że oni są wilkołakami, a oni wiedzą, że jestem Aniołem Ciemności, tak jakby... - wzdycha.
 - Co? Jak to tak jakby? I, oni są wilkołakami?! - mówię cichutko.
 - Tak. O każdej porze dnia, jeżeli są źli, smutni, nie wytrzymują lub tak po prostu mogą się zmienić w wilka. Tylko trochę większego...
 - Jesteście wrogami? - siadam obok niego i opieram głowę na jego kolanach.
 - Z natury tak. Ale teraz mamy wspólnego wroga i zwolennika. - patrzę na niego pytająco. - Kiedyś ugryzł mnie... wampir. Chodziłem wtedy z Lorridą, to była zakazana miłość. - śmieje się. - Ja byłem Aniołem Ciemności, a ona wilkołakiem. Byliśmy w lesie. To było cudowne. Ja leciałem, a ona biegła na czterech łapach. O drzewo stał oparty pewien mężczyzna. Spojrzałem na niego i schowałem skrzydła. Lorrida szybko zmieniła się w człowieka. Mężczyzna zapytał o drogę. Lori odwróciła się, aby mu ją pokazać, a on rzucił się na nią. Oczywiście wszcząłem walkę. Odrzuciłem Lorridę na bok i walczyłem. Zadrapałem go, a on mnie ugryzł. Przez to nie jestem zwykłym Aniołem Ciemności. To takie jakby połączenie, Anioła z wampirem. - przez całą historię Louise głaszcze mnie po włosach i rękach. Wydaje mi się, że coś się w nim zmieniło.
 - A on? - wyrywam go z zadumy.
 - Co on?
 - Umarł? - Louise śmieje się ze mnie i całuje w włosy. Trochę dziwnie się z tym czuję. Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie dotykał, nie darzył taką miłością.
 - Nie tak łatwo zabić wampira. Nie umarł, ale przez zadrapanie stracił większość mocy. Nadal żyje i jest naszym wrogiem. Lorrida połączyła mnie i Sama więzią sojuszu. Dopóki Aaron żyje, my nie walczymy.
 - Pijesz krew? - Idiotko! Co ty gadasz!
 - Nie. Zabijam. Jestem bardziej demonem niż Aniołem Ciemności. To dało ugryzienie. I to, że czuję twoje emocje. Potrafię także nawiązywać rozmowy z duchami i przywoływać je. Oraz wywoływać zmiany pogody, wskrzeszać ogień i zmieniać wodę w lód.
 - Co? - patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami. - Pokaż.
 Patrzę na jego skupioną twarz. Nagle na plecach czuję lizanie wiatru. Patrzę w niebo i widzę, że chmury rozsuwają się i wychodzi słońce. W palenisku obok nas nagle rozpala się ogień, a kropelki wody rozbijającej się o skały zmieniają się w kryształki lodu.
 - Jejku! - krzyczę i wstaję. Louise obejmuje mnie i przyciąga do siebie.
 - To nie ma znaczenia. - szepcze.
 - A co ma? - wpatruję się w jego czarne oczy.
 - To, że jestem tu z tobą i ty o tym wiesz. - wtula głowę w moje blond włosy i całuje je. Jest mi tak przyjemnie... Ale czy go kocham? Nie wiem... Przecież sprawia mi przyjemność jego obecność, ale tak mało go znam...
 - Ta karteczka, ten liścik jest od ciebie? - przypominam sobie o zajściu w kuchni.
 - Jaki liścik? - pyta, patrząc w błękitne oczy, w których odbija się jego twarz.
 - Ten, który był w mojej kuchni. Który znalazłam z Rachel i Skyler i była tam groźba...
 - Nie. Pewnie Paul ci go podłożył. Mój kolega. - powiedział pokazując cudzysłów przy słowie kolega.
 - Też jest aniołem?
 - Tak. Ale słabszym ode mnie. - mówi z goryczą.
 - A jest ktoś silniejszy? - śmiejąc się pytam.
 - Nie. - odpowiada całkiem poważnie.
 Mój humor ulatuje i nie wierzę, że to prawda.
 - Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to w jakieś dziesięć sekund. - mówi smutno.
 - Dlatego uciekamy przed nocą. - mówię, próbując zmienić temat. - Idę się szykować.
 - Dobrze. Do zobaczenia.
 - Pa.
 Po niecałej minucie siedzę obok Eleonor i Lorridy zastanawiając się jak mam się ubrać na Biegun.

niedziela, 23 września 2012

Rozdział VI

 - Nie rozumiem. - mówię po dłuższej chwili milczenia. - Kim ty jesteś?
 - Potworem. - wpatruje się we mnie. Nagle zdejmuje koszulkę i podaje mi ją. - Zimno ci.
 - Dziękuję. - teraz patrzę na jego umięśnioną klatkę piersiową. Boże, czemu on jest tak wspaniały?
 - Więc, jeżeli mnie... - nie mogę wydusić z siebie tego słowa. - To dlaczego chcesz mnie zabić? Nie rozumiem.
 - W nocy przechodzę przemianę. Staję się tym parszywym potworem, który... chce zabić wszystko co kocham. - łapie mnie za rękę i przybliża się. - Przepraszam. Nie chcę tego robić, ale nie mogę nic zmienić. Ucieknij. Ucieknij jak najdalej ode mnie. Podczas tej nocy, moje siły wzrosną dwukrotnie.
 - Pełnia. - szepczę.
 - Właśnie. - mówi coraz szybciej. - Uciekaj. Może cię nie dogonię. Jeżeli jednak tak się stanie...
 - To mnie zabijesz. - mówię słabym głosem. Wpatruję się swoimi niebieskimi oczami w jego twarz, która znajduje się jakieś pięć centymetrów od mojej. Po jego policzku spływa kryształowa łza. Ścieram ją kciukiem i gładzę go po twarzy. Nagle on wstaje i odsuwa się ode mnie.
 - Nie udawaj. - warczy. - Wiem, że mnie nie kochasz. Nie kocha się potwora, który chciał cię ZABIĆ!
 Jego wrzask rozszedł się echem po jaskini. Usłyszałam trzepot skrzydeł ptaków uderzających w powietrze. Właśnie bardzo rozzłościłam potwora, który jest w stanie mnie zabić. Boże, co mam robić? Zrzucam z siebie jego koszulę i bluzkę i na czworakach podchodzę do Louise'a.
 - Lou, spokojnie. - jestem już u jego stóp. Podnoszę się i dotykam jego torsu. - Wszystko będzie dob...
 - NIE! - Louise nie wytrzymuje i odpycha mnie jedną ręką. Ma ogromną siłę. Lecę przez całą jaskinię po czym uderzam o kamienną ścianę. Wydaje z siebie coś w rodzaju pisku i opadam na podłogę. Widzę podbiegającego Louise'a. Kulę się pod jego dotykiem. Widzę w jego oczach ból, smutek i nienawiść. Bierze mnie na ręce i patrzy na niebo. - Jeszcze chwila. - mruczy pod nosem. Chłopak wybiega ze mną z jaskini. Nagle wszystko znika, świat zasłaniają skrzydła. Patrzę na Louise'a. On także na mnie patrzy.
 - Tym jestem. - mówi. Wielkie czarne skrzydła wyrosły z jego łopatek. Ponownie słyszę trzepot skrzydeł uderzających o powietrze, ale tym razem o wiele głośniejszy. Wznosimy się nad ziemię, a potem ponad chmury. Widzę z góry malutkie punkciki, ludzi. Budynki, które na ziemi są tak wielkie teraz wydają się pudełeczkami po zapałkach. Widzę stary, opuszczony dom, w którym się dzisiaj obudziłam.
 - Znasz Eleonor? - niemalże wrzeszczę, aby przekrzyczeć wiatr. Najwyraźniej bardzo szybko lecimy.
 - Tak. Kiedyś ci opowiem. - podrzuca mnie i wydaje mi się, że zaraz spadnę w dół. Łapie mnie jednak i lecimy dalej przez deszcz. Musi to nieźle wyglądać. Dwójka ludzi, wielkie, czarne skrzydła i deszcz... Czuję, że bardziej mnie przytula i jest mi cieplej. Jednak obolałe plecy nie dają mi żyć. Chyba coś mi połamał. Zamykam oczy i odlatuję. Ostatnią moją myślą był ból i ten anielski uśmiech...

***
 Budzę się w małym drewnianym domku. Przez okno wpada słońce i słychać szum fal. Gdzie mnie zostawił? Nade mną stoją dwie kobiety. Jedna o ciemnej karnacji, a druga... Eleonor!
 - Eleonor! - wyrywa mi się słabym głosem. Kobieta z małą psinką na rękach odwraca się w moją stronę i uśmiecha. 
 - No, wreszcie się obudziłaś. I jak? Dowiedziałaś się tego czego chciałaś? - zapytała przekrzywiając buzię. - Nieźle obmyślił ten twój kochaś. - śmieje się duszka.
 - Co? - nie rozumiem toku jej myślenia, a na dodatek wszystko mnie boli.
 - Przyleciał z tobą tam gdzie jest dzień. Wtedy się nie zmieni i ma cały czas ciebie przy sobie. O ile dobrze się orientuję to niedługo lecicie na Biegun Południowy. Jest tam teraz dzień polarny, a więc Louise nie będzie się zmieniał. - mówi z uśmiechem Eleonor.
 - Ale jak to?! A co z Nelly, tatą, Audrey, Rachel i Skyler?! Gdzie on jest?! - podnoszę się, choć kręci mi się w głowie i wybiegam z pokoju. Wybiegam z domku na słońce i wpadam na Louise'a.
 - Dzień dobry. - mówi zadowolony. - Ładnie tu prawda?
 - A co z Nelly, tatą, Audrey, Rachel i Skyler?! - pytam.
 - Spokojnie. Muszę trochę z tobą pobyć. Musisz zobaczyć, przekonać się, że nie jestem potworem. - mówi ze smutkiem, a ja tracę całą złość i wpadam mu w ramiona. - Muszę dowiedzieć się co zrobić, aby cię nie zabić podczas nocy.

sobota, 22 września 2012

Rozdział V

 Otwieram oczy. Otacza mnie ciemność. Próbuję się podnieść, ale nie wychodzi mi to. Słyszę kobiece nucenie. Rozglądam się i widzę jasną postać w sukni unoszącą się obok zasłoniętego okna pokoju. Wpatruję się w nią.
 - Kim jesteś? - pytam słabym głosem.
 - O! Obudziłaś się! - mówi wesołym, wysokim głosem kobieta. Odwraca się w moją stronę i leci do mnie.
 - Tak. Kim ty jesteś? - odsuwam się, gdy siada na łóżku. Nie jestem w swoim pokoju. Więc gdzie?
 - Och. Jestem Eleonor. Jestem duchem. - odpowiada nadal wesoło.
 - Co? I skąd się tutaj wzięłam? - zaniepokojona wyrzucam z siebie pytania jak armata.
 - Jestem duchem. - dotyka mojej dłoni, a ja czuję na niej chłód zmrożonego powietrza. - Byłam z pieskiem nad ranem i zobaczyłam ciebie. Byłaś poraniona, więc zabrałam cię tutaj.
 Mały, jasny jak Eleonor piesek zaczął lizać moją dłoń. Poczułam na niej wtedy chłodne gilgotanie powietrza. Też był duchem.
 - A co z Rachel i Skyler? I z Nelly i tatą? I z Audrey? I co z Louise'm? -  pytam przypominając sobie o nich. - I gdzie my jesteśmy?
 - Spokojnie! - śmieje się jasna kobieta, duch. - Rachel i Skyler uciekały przed Nickiem i Farrin'em. Teraz są w domu u Skyler. Nelly i Tom są u twojej babci. Cudowna z niej kobieta. Pracowałyśmy razem. - otwieram usta, aby zapytać jak to, ale Eleonor mi przerywa. - Audrey jest w domu. Teraz śpi. W nocy była u kuzynki z rodzicami. A Louise, Nick i Farrin... Louise pewnie błąka się po lesie, a bliźniacy... tam gdzie zawsze.
 - Czyli gdzie? - siadam na łóżku i wpatruję się w ducha.
 W odpowiedzi słyszę śmiech.
 - Wszystko byś chciała wiedzieć. Gdybyś to wszystko wiedziała życie nie miałoby sensu. Nic by się nie działo. Nie byłoby tajemnic. - z każdym zdaniem Eleonor coraz bardziej bladła. Gdy skończyła znikła wraz z psem.
 - Eleonor! - krzyczę za nią. - Poczekaj! Nie powiedziałaś mi wszystkiego! Gdzie ja jestem?!
Eleonor nie wraca, a na moje wołanie nie odpowiada nic oprócz wycia wiatru. Wstaję i odsłaniam okna. Jest już dzień. Z nieba sączy się woda, a z drzew spadają liście. Jesień. Zakładam buty i chodzę po mieszkaniu. Jest bardzo stare i przerażające. Widać, że nikt tu nie mieszka. Przerażona tym, iż jestem tu sama wychodzę z jak się okazuje domu. Otwierając drzwi wchodzę w korytarz, który prowadzi do identycznego mieszkania. Błądzę tak dobre piętnaście minut, gdy nagle odnajduję wyjście. Idę po kałużach w stronę lasu. W takim deszczu nie dojdę do domu. Przechodzę przez strumień i biegnę błotem. Wchodzę do jaskini pod wodospadem.
 - Cześć. - mówi znajomy głos. Serce mi staje i nie wiem co mówić.
 - Cz - cześć. - odpowiadam po chwili Louise'owi.
 - Ale pogoda. - mówi miło. Nie ma już w nim tej pogardy. Patrzę na jego ciało i przekonuję się, że nie ma także takich mięśni jak w nocy. Teraz jest zwyczajnym, ładnym chłopcem. Siadam niedaleko niego i wpatruję się w wodę.
 - Jesień. - odpowiadam. Patrzę na niego. Uśmiecha się i nabiera wody w ręce. Pije przez chwilę, a potem oddycha głęboko. Podciągam nogi pod brodę i przytulam się do nich. Strasznie mi zimno. A mu? Przyglądam się uważnie jego ubraniom. Ma na sobie bluzkę z krótkim rękawkiem i koszulę z rękawami trzy czwarte. Do tego jeansy i solidne, czarne buty. Spoglądam na swoje ubranie. Mam na sobie fioletową bluzę z kapturem, jeansy i przemoczone buty emu. Znowu czuję się skrępowana swoim wyglądem.
 - Zimno ci? - pyta Louise. Kiwam głową potwierdzając. Chłopak zdejmuje koszulę w kratę i podaje mi ją. Jest gruba i duża. Spokojnie mogę się nią otulić dwa razy. Wtulam się w przyjemny materiał.
 - Czemu jesteś taki miły? - wyrywa mi się.
 Śmieje się cichutko i kręci głową.
 - Miły? - w jego głosie znowu można zauważyć pogardę, ale do samego siebie. - Już zapomniałaś co ci wczoraj chciałem zrobić?
 Chłopak wstaje i krąży po jaskini.
 - Chciałem cię zabić. To jest nie możliwe jak bardzo tego pragnę! Jeszcze nigdy tak bardzo nie chciałem zabić człowieka.
 - Co ci zrobiłam?! - pytam cicho.
 - Nic. Ja to po prostu czuję. Gdy zapada noc, nie panuję nad sobą. Moje ciało... Mój umysł... Mają wtedy własne życie. Przepraszam cię za to. Kocham cię. Znam cię już od dłuższego czasu, obserwuję cię. Jesteś niesamowita. Jako jedyna z tych wszystkich - Louise prycha z pogardą - ludzi, masz w sobie świadomość o życiu i śmierci.

Rozdział IV

 Siedzę otulona kocem i popijam kakao. Czekam na Rachel i Skyler. A jeżeli Louise je dopadł? Boję się otwierać drzwi, bo za nimi może stać każdy... A na dodatek, taty i Nelly nadal nie ma. Nagle słyszę dzwonek do drzwi. Wstaję, zabieram koc i patrzę przez wizjer kto to. Przed drzwiami stoi Skyler. Otwieram i rzucam jej się w ramiona.
 - Co się stało? - zamyka drzwi, a ja szybko je zaryglowuję.
 - Długa historia... - mówię i patrzę na nią przepraszającym wzrokiem.
 - A gdzie Nelly i twój tata. - pyta udając, że nie było tematu.
 - Chciałabym wiedzieć. - wzdycham. W tym samym momencie słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram, a do domu wbiega rudowłosa Rachel. Odgarnia włosy z twarzy i rzuca mi się na szyję. Skyler zamyka na klucz drzwi i idzie do kuchni zrobić nam coś ciepłego do picia.
 - Avy! - krzyczy z kuchni. Szybko podbiegam tam i właśnie otwieram usta, gdy widzę liścik w dłoni dziewczyny.
 - Co to? - pytam.
 - Mnie się pytasz? - mówi. Patrzymy sobie przez chwile w oczy. Ona w moje, jasnoniebieskie, a ja w jej, brązowoszare. W końcu zarzuca włosami i powraca do przyrządzania napoi. Rudowłosa Rachel bierze do ręki mały skrawek papieru z mojej dłoni i otwiera go. Im dalej jest tym bardziej rozszerza włosy.
 - Co tam jest? - pytam zniecierpliwiona. Rachel podaje mi papierek i wkłada do ust rude włosy. Przez chwilę patrzę na nią z góry, ale nie mogę się powstrzymać od przeczytania liściku. Został napisany, sądząc po jakości, drogim piórem i pięknym pismem. Zaczynam czytać, a oczy tak jak u poprzedniczki w miarę czytania, powiększają się. Liścik bowiem głosi:
,,Kochana Elizabeth. 
 Twoja mamusia czeka na Nelly. Ty będziesz następna.
 Powodzenia suko.''
Rozglądam się szybko po pokoju. Kto mógł to napisać? Szybko zasłaniam wszystkie okna i zamykam jeszcze raz drzwi.
 - Skąd to masz? - pytam dysząc.
 - Leżało tutaj. - Skyler pokazuje na blat.
 - Dzwonię po Audrey. Nie chciałam jej budzić. - wyciągam telefon i wybieram numer.
 Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci, czwarty.
 - Wybrany abonent jest poza zasięgiem. - odpowiada mi telefon.
 Sytuacja powtarza się jeszcze raz. Za trzecim razem wybieram numer domowy. A jeśli coś jej się stało? I znowu pierwszy sygnał, drugi, trzeci... Już mam się rozłączać, gdy ktoś odbiera telefon.
 - Halo? - pytam. - Z kim rozmawiam?
 Ale w słuchawce słychać tylko głębokie oddechy i wydechy powietrza. Nagle słyszę krzyk Audrey i świst powietrza. Najwyraźniej ktoś rzucił słuchawką. Odkładam telefon i rzucam się do drzwi. Skyler i Rachel biegną za mną. Otwieram drzwi i krzyczę. W nich stoi Louise. Próbuję je zamknąć, ale on wchodzi. Z pogardliwym uśmieszkiem odrzuca na bok Rachel, która próbuje zwrócić na siebie jego uwagę. Idzie w moją stronę, a ja cofam się. Wpadam po drodze na lampę, którą przewracam i spadam na sofę. Szybko zeskakuję z niej i dalej oddalam się od Louise'a. To on to wszystko zrobił! Na pewno. Bo kto inny...?
 - Co zrobiłeś Nelly, tacie i Audrey? - pytam drżącym głosem.
 - Ja? Niiic. - mówi z pogardą i śmiechem.
 - Gdzie oni są?
 Jego odpowiedzią jest śmiech. Wpatruję się w niego i widzę, że przybyło mu mięśni od spotkania nad jeziorem. Zjawia się tuż przede mną i łapie mnie za rękę.
 - Witaj. - szepcze do mojego ucha. - Mogę cię zjeść?
 Oblizuje sobie wargi i zbliża się do mojej szyi. Nagle Skyler rzuca w niego talerzem, który rozbija mu się o głowę, a ja mogę uciec. Co prawda kilka kawałków szkła wbiło mi się w ciało, ale uciekam przez otwarte drzwi i biegnę przed siebie. Odwracam się. Dziewczyny także biegną. Nie widzę tylko... Wpadam na Louise'a, który zakrywa mi teraz usta dłonią. Próbuję coś z siebie wydusić, ale coraz mocniej ściska moją twarz. Obok niego pojawiają się nagle dwie czarne osoby. Coraz mniej widzę. Zapadam w sen. Nieświadoma cierpienia, zasypiam. Tym snem, z którego żaden człowiek się nie budzi. Ostatnim spojrzeniem otaczam jego. Majaczę - widzę skrzydła. Ciemność zamyka mi oczy i wysysa cenne życie. W szarości powstałam, w szarości umieram. Odchodzę.

niedziela, 16 września 2012

Rozdział III

 Wchodzę do swojego małego pokoiku i zamykam za sobą drzwi. Padam na materac i uśmiecham się. Niemożliwe. Ten dzień nie był szary! Kolorowe ptaki, barwy lasu, Louise i tata... Wszystko nabrało koloru. Zaraz pewnie wróci też Nelly. Była u babci. Ciekawe czy ona także odczuwa szarość naszego życia. Wstaję i sięgam po notes. Otwieram złotą kłódeczkę i wyciągam długopis.
 ,,Trzynasty dzień października. Warto zapamiętać ten dzień. Był taki kolorowy... Spotkałam kogoś interesującego i byłam w lesie. Pokazał mi piękne miejsce. Jest tam wodospad i mnóstwo kolorowych ptaków i kwiatów. Czuję, że jeszcze tam wrócę. Chłopak o imieniu Louise jest intrygujący. Coś mnie do niego przyciąga. A ojciec... Chce znaleźć pracę. Ciekawe jak mu to wyjdzie. Jednak trzymam za niego kciuki. Niedługo wróci pewnie Nelly od babci, ale nie pogrążymy się w szarości. Chcę abyśmy tego dnia zrobiły coś wyjątkowego.''
  - Elizabeth Avy Stilles = Nastrój - wreszcie szczęśliwa =
 Otwieram szafkę Nelly i wyciągam z niej kolorowe kredki. Maluję pod wpisem piękny las i wodospad. Taki sam jak w lesie. Podpisuję inicjałami i zamykam zeszyt na klucz. Chowam go i wstaję. Słyszę otwierające się drzwi wejściowe. To pewnie Nelly. Schodzę na dół. Ojca nigdzie nie ma. Staję w drzwiach i rozglądam się. Żadnych śladów. Ale przecież słyszałam... Biorę telefon domowy i dzwonię na starą komórkę ojca. *Drrryn, drrrryn* słyszę i rozłączam się. Przestraszona wychodzę z domu i idę nad strumień. Zastaję tam Louise'a.
 - Louise! - wołam. - Przecież spieszyłeś się do domu!
 Podbiegam do niego i uśmiecham się. Robi się ciemno więc słabo widzę jego twarz.
 - Och. Wykonałem już to co miałem do zrobienia. Lubię tutaj być. - Louise przepłukuje twarz wodą i uśmiecha się do mnie. Siadam obok niego i podciągam nogi pod brodę.
 - Nie widziałeś może idącej gdzieś w pobliżu małej dziewczynki? Moja siostra była u babci i miała już wrócić. - Louise kiwa głową i marszczy brwi.
 - Czemu miała przyjść sama? - pyta.
 - Babcia mieszka dwa domy dalej. Może ojciec po nią poszedł. - mruczę.
 - Ile ona ma lat? - ciekawi Louise'a.
 - Skończy sześć w tym roku. - uśmiecham się na wspomnienie Nelly. - Skąd wiedziałeś jak mam na drugie imię? - przypominam sobie sytuację i wyrzucam z siebie pytanie nie zastanowiwszy się.
 - A jak masz na drugie imię? - Louise wygląda jakby nie wiedział o co mi chodzi.
 - Avy. Przecież wiedziałeś... - plącze mi się język i nie wiem co powiedzieć. Wszystko jest takie dziwne.
 - Nie wiedziałem. - śmieje się. - Przesłyszało ci się.
 Zapadł zmrok, ale nie chce mi się iść do domu.
 - Louise - mówię w końcu, gdy widzę księżyc wysoko na niebie. - Muszę iść.
 - Nie idź. - mówi zachęcająco. - Jeszcze chwila.
 Przybliża się do mnie, a ja uciekam.
 - Przepraszam, ale... - Louise łapie mnie za nogę.
 - Zostań! - krzyczy.
 Wyrywam się i biegnę ile sił w nogach do domu. Słyszę, że mnie goni. Na szczęście jestem szybka. Wbiegam do domu i zatrzaskuję drzwi.
 - Tato! - krzyczę. - Nelly!
 Nikt się nie odzywa. Biorę telefon i dzwonię na komórkę ojca. *Drrryń, drrryń*. Rozłączam się i wybieram numer do przyjaciółki.
 - Hej, Skyler. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale czy mogłabyś do mnie przyjechać? - nadal dyszę po biegu, ale jakoś wykrztuszam z siebie te słowa. 
 - Teraz? - pyta z niedowierzaniem Skyler. - Okey. Już się zbieram. Za pięć minut będę.
 Wybieram następny numer. Tym razem do drugiej przyjaciółki, Rachel. Powtarzam to co powiedziałam Skyler, a Rachel się zgadza.