środa, 26 września 2012

Rozdział VII

 Siedzimy z Louise'em na skale i wpatrujemy się w fale rozbijające się o nią. Co jakiś czas zostajemy pokropieni wodą i śmiejemy się. Zastanawiam się co z Nelly, co z tatą i co z Audrey, Rachel i Skyler. Z moimi plecami już lepiej. Eleonor i Lorrida, opalona dziewczyna Sama, właściciela domu, zajęły się mną. Po południu mamy lecieć dalej. Jednakże boję się podróży. Nie chcę lecieć w ramionach Louise'a ponad chmurami, lub w deszczu. Mam również świadomość tego, że gdy przylecimy na Biegun będzie mi potwornie zimno. Nie będę miała się kiedy przebrać. No i jak zabierzemy ubrania? Czy Louise ma jakiś schowek w tych swoich wielkich, czarnych skrzydłach? I jak to jest, że podczas nocy chce mnie zabić? Tyle pytań... Wstaję i z rozłożonymi rękami na boki balansuję po skale. Louise przygląda mi się i jest w pełni gotowy, aby mnie złapać, gdy będę spadać.
 - Lou? - pytam, gdy widzę, że odwraca głowę w stronę domu. - Czy oni wiedzą, że ty jesteś...?
 - Tak. Jesteśmy kwita. Ja wiem, że oni są wilkołakami, a oni wiedzą, że jestem Aniołem Ciemności, tak jakby... - wzdycha.
 - Co? Jak to tak jakby? I, oni są wilkołakami?! - mówię cichutko.
 - Tak. O każdej porze dnia, jeżeli są źli, smutni, nie wytrzymują lub tak po prostu mogą się zmienić w wilka. Tylko trochę większego...
 - Jesteście wrogami? - siadam obok niego i opieram głowę na jego kolanach.
 - Z natury tak. Ale teraz mamy wspólnego wroga i zwolennika. - patrzę na niego pytająco. - Kiedyś ugryzł mnie... wampir. Chodziłem wtedy z Lorridą, to była zakazana miłość. - śmieje się. - Ja byłem Aniołem Ciemności, a ona wilkołakiem. Byliśmy w lesie. To było cudowne. Ja leciałem, a ona biegła na czterech łapach. O drzewo stał oparty pewien mężczyzna. Spojrzałem na niego i schowałem skrzydła. Lorrida szybko zmieniła się w człowieka. Mężczyzna zapytał o drogę. Lori odwróciła się, aby mu ją pokazać, a on rzucił się na nią. Oczywiście wszcząłem walkę. Odrzuciłem Lorridę na bok i walczyłem. Zadrapałem go, a on mnie ugryzł. Przez to nie jestem zwykłym Aniołem Ciemności. To takie jakby połączenie, Anioła z wampirem. - przez całą historię Louise głaszcze mnie po włosach i rękach. Wydaje mi się, że coś się w nim zmieniło.
 - A on? - wyrywam go z zadumy.
 - Co on?
 - Umarł? - Louise śmieje się ze mnie i całuje w włosy. Trochę dziwnie się z tym czuję. Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie dotykał, nie darzył taką miłością.
 - Nie tak łatwo zabić wampira. Nie umarł, ale przez zadrapanie stracił większość mocy. Nadal żyje i jest naszym wrogiem. Lorrida połączyła mnie i Sama więzią sojuszu. Dopóki Aaron żyje, my nie walczymy.
 - Pijesz krew? - Idiotko! Co ty gadasz!
 - Nie. Zabijam. Jestem bardziej demonem niż Aniołem Ciemności. To dało ugryzienie. I to, że czuję twoje emocje. Potrafię także nawiązywać rozmowy z duchami i przywoływać je. Oraz wywoływać zmiany pogody, wskrzeszać ogień i zmieniać wodę w lód.
 - Co? - patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami. - Pokaż.
 Patrzę na jego skupioną twarz. Nagle na plecach czuję lizanie wiatru. Patrzę w niebo i widzę, że chmury rozsuwają się i wychodzi słońce. W palenisku obok nas nagle rozpala się ogień, a kropelki wody rozbijającej się o skały zmieniają się w kryształki lodu.
 - Jejku! - krzyczę i wstaję. Louise obejmuje mnie i przyciąga do siebie.
 - To nie ma znaczenia. - szepcze.
 - A co ma? - wpatruję się w jego czarne oczy.
 - To, że jestem tu z tobą i ty o tym wiesz. - wtula głowę w moje blond włosy i całuje je. Jest mi tak przyjemnie... Ale czy go kocham? Nie wiem... Przecież sprawia mi przyjemność jego obecność, ale tak mało go znam...
 - Ta karteczka, ten liścik jest od ciebie? - przypominam sobie o zajściu w kuchni.
 - Jaki liścik? - pyta, patrząc w błękitne oczy, w których odbija się jego twarz.
 - Ten, który był w mojej kuchni. Który znalazłam z Rachel i Skyler i była tam groźba...
 - Nie. Pewnie Paul ci go podłożył. Mój kolega. - powiedział pokazując cudzysłów przy słowie kolega.
 - Też jest aniołem?
 - Tak. Ale słabszym ode mnie. - mówi z goryczą.
 - A jest ktoś silniejszy? - śmiejąc się pytam.
 - Nie. - odpowiada całkiem poważnie.
 Mój humor ulatuje i nie wierzę, że to prawda.
 - Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to w jakieś dziesięć sekund. - mówi smutno.
 - Dlatego uciekamy przed nocą. - mówię, próbując zmienić temat. - Idę się szykować.
 - Dobrze. Do zobaczenia.
 - Pa.
 Po niecałej minucie siedzę obok Eleonor i Lorridy zastanawiając się jak mam się ubrać na Biegun.

niedziela, 23 września 2012

Rozdział VI

 - Nie rozumiem. - mówię po dłuższej chwili milczenia. - Kim ty jesteś?
 - Potworem. - wpatruje się we mnie. Nagle zdejmuje koszulkę i podaje mi ją. - Zimno ci.
 - Dziękuję. - teraz patrzę na jego umięśnioną klatkę piersiową. Boże, czemu on jest tak wspaniały?
 - Więc, jeżeli mnie... - nie mogę wydusić z siebie tego słowa. - To dlaczego chcesz mnie zabić? Nie rozumiem.
 - W nocy przechodzę przemianę. Staję się tym parszywym potworem, który... chce zabić wszystko co kocham. - łapie mnie za rękę i przybliża się. - Przepraszam. Nie chcę tego robić, ale nie mogę nic zmienić. Ucieknij. Ucieknij jak najdalej ode mnie. Podczas tej nocy, moje siły wzrosną dwukrotnie.
 - Pełnia. - szepczę.
 - Właśnie. - mówi coraz szybciej. - Uciekaj. Może cię nie dogonię. Jeżeli jednak tak się stanie...
 - To mnie zabijesz. - mówię słabym głosem. Wpatruję się swoimi niebieskimi oczami w jego twarz, która znajduje się jakieś pięć centymetrów od mojej. Po jego policzku spływa kryształowa łza. Ścieram ją kciukiem i gładzę go po twarzy. Nagle on wstaje i odsuwa się ode mnie.
 - Nie udawaj. - warczy. - Wiem, że mnie nie kochasz. Nie kocha się potwora, który chciał cię ZABIĆ!
 Jego wrzask rozszedł się echem po jaskini. Usłyszałam trzepot skrzydeł ptaków uderzających w powietrze. Właśnie bardzo rozzłościłam potwora, który jest w stanie mnie zabić. Boże, co mam robić? Zrzucam z siebie jego koszulę i bluzkę i na czworakach podchodzę do Louise'a.
 - Lou, spokojnie. - jestem już u jego stóp. Podnoszę się i dotykam jego torsu. - Wszystko będzie dob...
 - NIE! - Louise nie wytrzymuje i odpycha mnie jedną ręką. Ma ogromną siłę. Lecę przez całą jaskinię po czym uderzam o kamienną ścianę. Wydaje z siebie coś w rodzaju pisku i opadam na podłogę. Widzę podbiegającego Louise'a. Kulę się pod jego dotykiem. Widzę w jego oczach ból, smutek i nienawiść. Bierze mnie na ręce i patrzy na niebo. - Jeszcze chwila. - mruczy pod nosem. Chłopak wybiega ze mną z jaskini. Nagle wszystko znika, świat zasłaniają skrzydła. Patrzę na Louise'a. On także na mnie patrzy.
 - Tym jestem. - mówi. Wielkie czarne skrzydła wyrosły z jego łopatek. Ponownie słyszę trzepot skrzydeł uderzających o powietrze, ale tym razem o wiele głośniejszy. Wznosimy się nad ziemię, a potem ponad chmury. Widzę z góry malutkie punkciki, ludzi. Budynki, które na ziemi są tak wielkie teraz wydają się pudełeczkami po zapałkach. Widzę stary, opuszczony dom, w którym się dzisiaj obudziłam.
 - Znasz Eleonor? - niemalże wrzeszczę, aby przekrzyczeć wiatr. Najwyraźniej bardzo szybko lecimy.
 - Tak. Kiedyś ci opowiem. - podrzuca mnie i wydaje mi się, że zaraz spadnę w dół. Łapie mnie jednak i lecimy dalej przez deszcz. Musi to nieźle wyglądać. Dwójka ludzi, wielkie, czarne skrzydła i deszcz... Czuję, że bardziej mnie przytula i jest mi cieplej. Jednak obolałe plecy nie dają mi żyć. Chyba coś mi połamał. Zamykam oczy i odlatuję. Ostatnią moją myślą był ból i ten anielski uśmiech...

***
 Budzę się w małym drewnianym domku. Przez okno wpada słońce i słychać szum fal. Gdzie mnie zostawił? Nade mną stoją dwie kobiety. Jedna o ciemnej karnacji, a druga... Eleonor!
 - Eleonor! - wyrywa mi się słabym głosem. Kobieta z małą psinką na rękach odwraca się w moją stronę i uśmiecha. 
 - No, wreszcie się obudziłaś. I jak? Dowiedziałaś się tego czego chciałaś? - zapytała przekrzywiając buzię. - Nieźle obmyślił ten twój kochaś. - śmieje się duszka.
 - Co? - nie rozumiem toku jej myślenia, a na dodatek wszystko mnie boli.
 - Przyleciał z tobą tam gdzie jest dzień. Wtedy się nie zmieni i ma cały czas ciebie przy sobie. O ile dobrze się orientuję to niedługo lecicie na Biegun Południowy. Jest tam teraz dzień polarny, a więc Louise nie będzie się zmieniał. - mówi z uśmiechem Eleonor.
 - Ale jak to?! A co z Nelly, tatą, Audrey, Rachel i Skyler?! Gdzie on jest?! - podnoszę się, choć kręci mi się w głowie i wybiegam z pokoju. Wybiegam z domku na słońce i wpadam na Louise'a.
 - Dzień dobry. - mówi zadowolony. - Ładnie tu prawda?
 - A co z Nelly, tatą, Audrey, Rachel i Skyler?! - pytam.
 - Spokojnie. Muszę trochę z tobą pobyć. Musisz zobaczyć, przekonać się, że nie jestem potworem. - mówi ze smutkiem, a ja tracę całą złość i wpadam mu w ramiona. - Muszę dowiedzieć się co zrobić, aby cię nie zabić podczas nocy.

sobota, 22 września 2012

Rozdział V

 Otwieram oczy. Otacza mnie ciemność. Próbuję się podnieść, ale nie wychodzi mi to. Słyszę kobiece nucenie. Rozglądam się i widzę jasną postać w sukni unoszącą się obok zasłoniętego okna pokoju. Wpatruję się w nią.
 - Kim jesteś? - pytam słabym głosem.
 - O! Obudziłaś się! - mówi wesołym, wysokim głosem kobieta. Odwraca się w moją stronę i leci do mnie.
 - Tak. Kim ty jesteś? - odsuwam się, gdy siada na łóżku. Nie jestem w swoim pokoju. Więc gdzie?
 - Och. Jestem Eleonor. Jestem duchem. - odpowiada nadal wesoło.
 - Co? I skąd się tutaj wzięłam? - zaniepokojona wyrzucam z siebie pytania jak armata.
 - Jestem duchem. - dotyka mojej dłoni, a ja czuję na niej chłód zmrożonego powietrza. - Byłam z pieskiem nad ranem i zobaczyłam ciebie. Byłaś poraniona, więc zabrałam cię tutaj.
 Mały, jasny jak Eleonor piesek zaczął lizać moją dłoń. Poczułam na niej wtedy chłodne gilgotanie powietrza. Też był duchem.
 - A co z Rachel i Skyler? I z Nelly i tatą? I z Audrey? I co z Louise'm? -  pytam przypominając sobie o nich. - I gdzie my jesteśmy?
 - Spokojnie! - śmieje się jasna kobieta, duch. - Rachel i Skyler uciekały przed Nickiem i Farrin'em. Teraz są w domu u Skyler. Nelly i Tom są u twojej babci. Cudowna z niej kobieta. Pracowałyśmy razem. - otwieram usta, aby zapytać jak to, ale Eleonor mi przerywa. - Audrey jest w domu. Teraz śpi. W nocy była u kuzynki z rodzicami. A Louise, Nick i Farrin... Louise pewnie błąka się po lesie, a bliźniacy... tam gdzie zawsze.
 - Czyli gdzie? - siadam na łóżku i wpatruję się w ducha.
 W odpowiedzi słyszę śmiech.
 - Wszystko byś chciała wiedzieć. Gdybyś to wszystko wiedziała życie nie miałoby sensu. Nic by się nie działo. Nie byłoby tajemnic. - z każdym zdaniem Eleonor coraz bardziej bladła. Gdy skończyła znikła wraz z psem.
 - Eleonor! - krzyczę za nią. - Poczekaj! Nie powiedziałaś mi wszystkiego! Gdzie ja jestem?!
Eleonor nie wraca, a na moje wołanie nie odpowiada nic oprócz wycia wiatru. Wstaję i odsłaniam okna. Jest już dzień. Z nieba sączy się woda, a z drzew spadają liście. Jesień. Zakładam buty i chodzę po mieszkaniu. Jest bardzo stare i przerażające. Widać, że nikt tu nie mieszka. Przerażona tym, iż jestem tu sama wychodzę z jak się okazuje domu. Otwierając drzwi wchodzę w korytarz, który prowadzi do identycznego mieszkania. Błądzę tak dobre piętnaście minut, gdy nagle odnajduję wyjście. Idę po kałużach w stronę lasu. W takim deszczu nie dojdę do domu. Przechodzę przez strumień i biegnę błotem. Wchodzę do jaskini pod wodospadem.
 - Cześć. - mówi znajomy głos. Serce mi staje i nie wiem co mówić.
 - Cz - cześć. - odpowiadam po chwili Louise'owi.
 - Ale pogoda. - mówi miło. Nie ma już w nim tej pogardy. Patrzę na jego ciało i przekonuję się, że nie ma także takich mięśni jak w nocy. Teraz jest zwyczajnym, ładnym chłopcem. Siadam niedaleko niego i wpatruję się w wodę.
 - Jesień. - odpowiadam. Patrzę na niego. Uśmiecha się i nabiera wody w ręce. Pije przez chwilę, a potem oddycha głęboko. Podciągam nogi pod brodę i przytulam się do nich. Strasznie mi zimno. A mu? Przyglądam się uważnie jego ubraniom. Ma na sobie bluzkę z krótkim rękawkiem i koszulę z rękawami trzy czwarte. Do tego jeansy i solidne, czarne buty. Spoglądam na swoje ubranie. Mam na sobie fioletową bluzę z kapturem, jeansy i przemoczone buty emu. Znowu czuję się skrępowana swoim wyglądem.
 - Zimno ci? - pyta Louise. Kiwam głową potwierdzając. Chłopak zdejmuje koszulę w kratę i podaje mi ją. Jest gruba i duża. Spokojnie mogę się nią otulić dwa razy. Wtulam się w przyjemny materiał.
 - Czemu jesteś taki miły? - wyrywa mi się.
 Śmieje się cichutko i kręci głową.
 - Miły? - w jego głosie znowu można zauważyć pogardę, ale do samego siebie. - Już zapomniałaś co ci wczoraj chciałem zrobić?
 Chłopak wstaje i krąży po jaskini.
 - Chciałem cię zabić. To jest nie możliwe jak bardzo tego pragnę! Jeszcze nigdy tak bardzo nie chciałem zabić człowieka.
 - Co ci zrobiłam?! - pytam cicho.
 - Nic. Ja to po prostu czuję. Gdy zapada noc, nie panuję nad sobą. Moje ciało... Mój umysł... Mają wtedy własne życie. Przepraszam cię za to. Kocham cię. Znam cię już od dłuższego czasu, obserwuję cię. Jesteś niesamowita. Jako jedyna z tych wszystkich - Louise prycha z pogardą - ludzi, masz w sobie świadomość o życiu i śmierci.

Rozdział IV

 Siedzę otulona kocem i popijam kakao. Czekam na Rachel i Skyler. A jeżeli Louise je dopadł? Boję się otwierać drzwi, bo za nimi może stać każdy... A na dodatek, taty i Nelly nadal nie ma. Nagle słyszę dzwonek do drzwi. Wstaję, zabieram koc i patrzę przez wizjer kto to. Przed drzwiami stoi Skyler. Otwieram i rzucam jej się w ramiona.
 - Co się stało? - zamyka drzwi, a ja szybko je zaryglowuję.
 - Długa historia... - mówię i patrzę na nią przepraszającym wzrokiem.
 - A gdzie Nelly i twój tata. - pyta udając, że nie było tematu.
 - Chciałabym wiedzieć. - wzdycham. W tym samym momencie słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram, a do domu wbiega rudowłosa Rachel. Odgarnia włosy z twarzy i rzuca mi się na szyję. Skyler zamyka na klucz drzwi i idzie do kuchni zrobić nam coś ciepłego do picia.
 - Avy! - krzyczy z kuchni. Szybko podbiegam tam i właśnie otwieram usta, gdy widzę liścik w dłoni dziewczyny.
 - Co to? - pytam.
 - Mnie się pytasz? - mówi. Patrzymy sobie przez chwile w oczy. Ona w moje, jasnoniebieskie, a ja w jej, brązowoszare. W końcu zarzuca włosami i powraca do przyrządzania napoi. Rudowłosa Rachel bierze do ręki mały skrawek papieru z mojej dłoni i otwiera go. Im dalej jest tym bardziej rozszerza włosy.
 - Co tam jest? - pytam zniecierpliwiona. Rachel podaje mi papierek i wkłada do ust rude włosy. Przez chwilę patrzę na nią z góry, ale nie mogę się powstrzymać od przeczytania liściku. Został napisany, sądząc po jakości, drogim piórem i pięknym pismem. Zaczynam czytać, a oczy tak jak u poprzedniczki w miarę czytania, powiększają się. Liścik bowiem głosi:
,,Kochana Elizabeth. 
 Twoja mamusia czeka na Nelly. Ty będziesz następna.
 Powodzenia suko.''
Rozglądam się szybko po pokoju. Kto mógł to napisać? Szybko zasłaniam wszystkie okna i zamykam jeszcze raz drzwi.
 - Skąd to masz? - pytam dysząc.
 - Leżało tutaj. - Skyler pokazuje na blat.
 - Dzwonię po Audrey. Nie chciałam jej budzić. - wyciągam telefon i wybieram numer.
 Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci, czwarty.
 - Wybrany abonent jest poza zasięgiem. - odpowiada mi telefon.
 Sytuacja powtarza się jeszcze raz. Za trzecim razem wybieram numer domowy. A jeśli coś jej się stało? I znowu pierwszy sygnał, drugi, trzeci... Już mam się rozłączać, gdy ktoś odbiera telefon.
 - Halo? - pytam. - Z kim rozmawiam?
 Ale w słuchawce słychać tylko głębokie oddechy i wydechy powietrza. Nagle słyszę krzyk Audrey i świst powietrza. Najwyraźniej ktoś rzucił słuchawką. Odkładam telefon i rzucam się do drzwi. Skyler i Rachel biegną za mną. Otwieram drzwi i krzyczę. W nich stoi Louise. Próbuję je zamknąć, ale on wchodzi. Z pogardliwym uśmieszkiem odrzuca na bok Rachel, która próbuje zwrócić na siebie jego uwagę. Idzie w moją stronę, a ja cofam się. Wpadam po drodze na lampę, którą przewracam i spadam na sofę. Szybko zeskakuję z niej i dalej oddalam się od Louise'a. To on to wszystko zrobił! Na pewno. Bo kto inny...?
 - Co zrobiłeś Nelly, tacie i Audrey? - pytam drżącym głosem.
 - Ja? Niiic. - mówi z pogardą i śmiechem.
 - Gdzie oni są?
 Jego odpowiedzią jest śmiech. Wpatruję się w niego i widzę, że przybyło mu mięśni od spotkania nad jeziorem. Zjawia się tuż przede mną i łapie mnie za rękę.
 - Witaj. - szepcze do mojego ucha. - Mogę cię zjeść?
 Oblizuje sobie wargi i zbliża się do mojej szyi. Nagle Skyler rzuca w niego talerzem, który rozbija mu się o głowę, a ja mogę uciec. Co prawda kilka kawałków szkła wbiło mi się w ciało, ale uciekam przez otwarte drzwi i biegnę przed siebie. Odwracam się. Dziewczyny także biegną. Nie widzę tylko... Wpadam na Louise'a, który zakrywa mi teraz usta dłonią. Próbuję coś z siebie wydusić, ale coraz mocniej ściska moją twarz. Obok niego pojawiają się nagle dwie czarne osoby. Coraz mniej widzę. Zapadam w sen. Nieświadoma cierpienia, zasypiam. Tym snem, z którego żaden człowiek się nie budzi. Ostatnim spojrzeniem otaczam jego. Majaczę - widzę skrzydła. Ciemność zamyka mi oczy i wysysa cenne życie. W szarości powstałam, w szarości umieram. Odchodzę.

niedziela, 16 września 2012

Rozdział III

 Wchodzę do swojego małego pokoiku i zamykam za sobą drzwi. Padam na materac i uśmiecham się. Niemożliwe. Ten dzień nie był szary! Kolorowe ptaki, barwy lasu, Louise i tata... Wszystko nabrało koloru. Zaraz pewnie wróci też Nelly. Była u babci. Ciekawe czy ona także odczuwa szarość naszego życia. Wstaję i sięgam po notes. Otwieram złotą kłódeczkę i wyciągam długopis.
 ,,Trzynasty dzień października. Warto zapamiętać ten dzień. Był taki kolorowy... Spotkałam kogoś interesującego i byłam w lesie. Pokazał mi piękne miejsce. Jest tam wodospad i mnóstwo kolorowych ptaków i kwiatów. Czuję, że jeszcze tam wrócę. Chłopak o imieniu Louise jest intrygujący. Coś mnie do niego przyciąga. A ojciec... Chce znaleźć pracę. Ciekawe jak mu to wyjdzie. Jednak trzymam za niego kciuki. Niedługo wróci pewnie Nelly od babci, ale nie pogrążymy się w szarości. Chcę abyśmy tego dnia zrobiły coś wyjątkowego.''
  - Elizabeth Avy Stilles = Nastrój - wreszcie szczęśliwa =
 Otwieram szafkę Nelly i wyciągam z niej kolorowe kredki. Maluję pod wpisem piękny las i wodospad. Taki sam jak w lesie. Podpisuję inicjałami i zamykam zeszyt na klucz. Chowam go i wstaję. Słyszę otwierające się drzwi wejściowe. To pewnie Nelly. Schodzę na dół. Ojca nigdzie nie ma. Staję w drzwiach i rozglądam się. Żadnych śladów. Ale przecież słyszałam... Biorę telefon domowy i dzwonię na starą komórkę ojca. *Drrryn, drrrryn* słyszę i rozłączam się. Przestraszona wychodzę z domu i idę nad strumień. Zastaję tam Louise'a.
 - Louise! - wołam. - Przecież spieszyłeś się do domu!
 Podbiegam do niego i uśmiecham się. Robi się ciemno więc słabo widzę jego twarz.
 - Och. Wykonałem już to co miałem do zrobienia. Lubię tutaj być. - Louise przepłukuje twarz wodą i uśmiecha się do mnie. Siadam obok niego i podciągam nogi pod brodę.
 - Nie widziałeś może idącej gdzieś w pobliżu małej dziewczynki? Moja siostra była u babci i miała już wrócić. - Louise kiwa głową i marszczy brwi.
 - Czemu miała przyjść sama? - pyta.
 - Babcia mieszka dwa domy dalej. Może ojciec po nią poszedł. - mruczę.
 - Ile ona ma lat? - ciekawi Louise'a.
 - Skończy sześć w tym roku. - uśmiecham się na wspomnienie Nelly. - Skąd wiedziałeś jak mam na drugie imię? - przypominam sobie sytuację i wyrzucam z siebie pytanie nie zastanowiwszy się.
 - A jak masz na drugie imię? - Louise wygląda jakby nie wiedział o co mi chodzi.
 - Avy. Przecież wiedziałeś... - plącze mi się język i nie wiem co powiedzieć. Wszystko jest takie dziwne.
 - Nie wiedziałem. - śmieje się. - Przesłyszało ci się.
 Zapadł zmrok, ale nie chce mi się iść do domu.
 - Louise - mówię w końcu, gdy widzę księżyc wysoko na niebie. - Muszę iść.
 - Nie idź. - mówi zachęcająco. - Jeszcze chwila.
 Przybliża się do mnie, a ja uciekam.
 - Przepraszam, ale... - Louise łapie mnie za nogę.
 - Zostań! - krzyczy.
 Wyrywam się i biegnę ile sił w nogach do domu. Słyszę, że mnie goni. Na szczęście jestem szybka. Wbiegam do domu i zatrzaskuję drzwi.
 - Tato! - krzyczę. - Nelly!
 Nikt się nie odzywa. Biorę telefon i dzwonię na komórkę ojca. *Drrryń, drrryń*. Rozłączam się i wybieram numer do przyjaciółki.
 - Hej, Skyler. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale czy mogłabyś do mnie przyjechać? - nadal dyszę po biegu, ale jakoś wykrztuszam z siebie te słowa. 
 - Teraz? - pyta z niedowierzaniem Skyler. - Okey. Już się zbieram. Za pięć minut będę.
 Wybieram następny numer. Tym razem do drugiej przyjaciółki, Rachel. Powtarzam to co powiedziałam Skyler, a Rachel się zgadza.

Rozdział II

 - Ile masz lat? - wyrywa mnie z zamyślenia Louise.
 - Szesnaście. - patrzę mu w oczy i widzę iskierki zaciekawienia. Przykrywam się bardziej bluzą Louise'a i wpatruję się w las przez strumienie wody. - A ty?
 - Osiemnaście. - znowu wlepiam w niego wzrok. po chwili jednak powracam do patrzenia na wodę. Wyciągam prawą rękę i zanurzam ją w wodzie. Przy okazji rozchlapuję kropelki wody na nas.
 - Przepraszam. - mówię szybko. Louise znowu śmieje się tym cudownym śmiechem.
 - Do jakiej szkoły chodzisz? - kontynuuje wypytywanie.
 - Szarej. - wyrywa mi się. - Znaczy się... Do jedynki...
 - Jeszcze cię tam nie widziałem. - mówi zamyślony.
 - Może nie zwróciłeś na mnie uwagi? - pytam nieśmiało. Boję się odpowiedzi na to pytanie.
 - Trudno nie zwrócić na ciebie uwagi. - mówi jakby... rozmarzony. Po chwili jednak poprawia się. - Bo masz te włosy... Takie długie i jasne. Tak w ogóle to gdzie masz ubranie? - zmienia temat.
 - Przewiesiłam na gałęzi. - ja również nie chcę wracać do tego tematu.
 - Na górze? - kiwam głową. - Może lepiej ci je przyniosę.
 Chłopak wstaje i idzie wgłąb jaskini. Skręca w prawo i znika. Zostaję sama. Trochę dziwnie się czuję sama w jaskini za wodospadem w bieliźnie okryta bluzą obcego mi chłopaka. A na dodatek ojciec... Przypominam sobie o zajściu w kuchni. Czy poszedł chlać? A może na mnie czeka? Boję się powrotu do domu. Wiem, że się o mnie martwi. Po tym jak zginęła moja matka martwi się zawsze, gdy wychodzę z domu. Zawsze musi wiedzieć kiedy wrócę i gdzie idę. Teraz on nie wie nic o tym gdzie jestem. W gardle rośnie mi gula. Słyszę kroki i odwracam się w stronę miejsca, w którym Louise zniknął.
 - Lizzy! Chodź tu, coś ci pokażę. - woła za mną Louise. Nikt na mnie nie mówi Lizzy i reaguję z opóźnieniem na jego nawoływanie.
 - Co się stało? - pytam zaniepokojona i wstaję. Opatulam się mocniej bluzą Louise'a i idę jego śladami.
 - Spójrz. - staję obok niego i patrzę na mieniące się kolorami jezioro. Od czego to...? Patrzę w górę gdzie krążą kolorowe ptaki.
 - Zawsze o tej porze odlatują. - mówi zafascynowany.
 - Gdzie lecą? - pytam zdumiona.
 - Sam nie wiem... - mruczy. - Już po dwunastej. Nie musisz iść do domu?
 Opuszczam głowę i patrzę w swoje małe stopy. Zaczynam gładzić nogami trawę pod nimi.
 - Nie. I nie chcę. Nie chcę tam wracać. Wiem, że to złe, ale chcę tu zostać i nigdy nie wracać do tamtego domu. - mówię cicho z nadzieją, że mnie nie usłyszał.
 - Mogę cię przenocować. - proponuje.
 - Przepraszam, ale chyba... Za mało się znamy. - mówię skrępowana. - A zresztą nie mam ubrań na zmianę.
 - To nic. Ale jeżeli nie chcesz to nie naciskam. - uśmiecha się do mnie i dotyka ręką mojego ramienia. - Będzie dobrze. - mówi po czym ucieka wołając ,,Berek''. W radosnej pogoni biegnę za nim wśród kolorowych ptaków wzlatujących do góry i bujnego, zielonego lasu. Po raz pierwszy od śmierci mamy czuję się szczęśliwa. Wpadam na Louise'a i wtulam się w niego. Obejmuje mnie tak, że czuję się bezpieczna.
 - Przepraszam, ale muszę wracać. - mówi po jakimś czasie. - Idziesz ze mną?
 Zastanawiam się czy nie pójść z nim, ale w ostatniej chwili zostaję. Nie będę jedną z tych, które, gdy stanie się coś złego uciekają. Louise wyprowadza mnie z lasu i żegna się ze mną.
 - Pa, Louise. - mówię lekko przybita tym, że musimy się rozdzielić.
 - Do zobaczenia, Avy. - odpowiada. Reaguję naturalnie, wiele osób mówi do mnie po drugim imieniu. Dopiero, gdy się rozdzielamy zaczynam zastanawiać się skąd zna moje drugie imię. Przedstawiłam się jako Elizabeth. Avy nie może być zdrobnieniem od tego imienia. W atmosferze zamyślenia dochodzę do mojego starego, szarego, dwupiętrowego domu. Otwieram drzwi i cicho je zamykam. Próbuję niezauważalnie uciec na górę, ale zdradza mnie skrzypiąca podłoga.
 - Gdzie byłaś? - pyta jakby ze skruchą ojciec.
 - Gdzieś. - odpowiadam obojętnie.
 - Martwiłem się. - wzruszam ramionami i wspinam się na górę po schodach. - Przepraszam, Avy.
 Odwracam się w jego stronę. Patrzymy sobie przez chwilę w oczy.
 - I tak będziesz tak robił. - mówię szorstko.
 - Nie będę. - wstaje z krzesła i idzie w moją stronę. Idzie bardzo powoli jakby bał się, że mnie spłoszy. Jakbym była zwierzyną. - Znajdę pracę.
 Otwieram szeroko oczy.
 - Obiecujesz? - pytam cicho. Kiwa głową, a ja rzucam mu się na szyję.
 - Dziękuję. - szepczę.

niedziela, 9 września 2012

Rozdział I

 Podnoszę się ze starej kanapy i wstaję. Mój pokoik jest bardzo mały, ale cóż. Siadam na krześle obok biurka i otwieram szufladę. Wyciągam z niej czarny zeszyt ozdobiony złotymi wzorami i metalowymi narożnikami pofarbowanymi na złoty. Z kieszeni piżamy wyjmuję kluczyk i przekręcam zamek w złotej kłódeczce. Otwieram na pierwszej stronie. Widnieje tam piękny rysunek zamku z otwartymi drzwiami. Jest ładnie pocieniowany ołówkiem. Tylko gdzieniegdzie dodałam złote ozdoby. Pod zamkiem na drodze napis zachęca do wejścia. Wejścia do mojego własnego świata. W tym zeszyciku (niektórzy nazywają to pamiętnikiem) spisuję swoje największe tajemnice, piszę co działo się danego dnia oraz rysuję. Zapisałam już wiele stron, ale nadal pozostało mi ponad sześćdziesiąt kartek. Otwieram na ostatnim wpisie i przewracam kartkę. Pięknym, pochyłym pismem zapisuję datę i notatkę.
,,Trzynasty dzień października. Budzę się znowu w tym ponurym starym pokoiku na strychu. Znowu stara, wąska kanapa trzeszczy i trzęsie się, gdy przewracam się z boku na bok. Znowu, gdy wstaję sprężyny głośno wibrują. Znowu przed sobą widzę szare, popękane ściany. Znowu na podłodze leży szarobura mata, która ma służyć jako dywan. Znowu stara szafka sama się otwiera. Znowu przez okno widzę szarą ścianę i kawałek szarej ulicy. Po tak pięknym śnie oczekuje się pięknego poranka. Rzeczywistość ponownie mnie zawiodła. Zaraz zejdę na dół i znowu wszystko potoczy się jak zawsze. Pieprzona rzeczywistość. Czemu nigdy nic nie może być inaczej?! Pójdę do szarej szkoły, gdzie chodzą szarzy ludzie, a uczą ich szarzy nauczyciele. Wracając szarą ulicą, znowu będę miała ochotę na szarą bułkę i znowu w moim brzuchu odezwie się głód. Znowu będę musiała jakoś wyszarpać skądś jedzenie, a ojciec nie kiwnie nawet palcem. >>Rzeczywistość jest gorsza od śmierci, strzeż się jej<< ~ Jedna z moich złotych myśli. I druga - >>Dookoła czarna barwa, tylko złoto oświetla mi drogę<< Tak jak ten zeszyt. Jedynie on rozświetla mą przyszłość...''
 -  Elizabeth Avy Stilles. = Nastrój - szara codzienność, znużenie kolorami, smutek =
 Pod wpisem szkicuję swój skromny pokoik na poddaszu i podpisuję inicjałami - E.A.S. Wstaję i otwieram trzeszczącą, starą szafę. Wyciągam z niej podarte, rozchodzone jeansy i spraną, fioletową bluzę z kapturem. Wkładam grube skarpety od babci i schodzę na dół. Podłoga skrzypi pod moimi nogami. Ojciec pewnie już wie, że wstałam. W domu jest zimno, trzeba rozpalić w piecu. Wchodzę do kuchni i zastaję ojca siedzącego przy stoliku z gazetą.
 - Cześć mała. - mówi spod wąsa.
 - Hej. O której wróciłeś? - próbuję zawstydzić ojca tym, że choć byłam u koleżanki to i tak wiem, że był na imprezie. Jest dosyć młody i nawet atrakcyjny. Nie zabraniam mu chodzić na imprezy, ale dziwnie się czuję, gdy policja dzwoni i pyta gdzie ma dostarczyć mojego pijanego jak przecinek ojca.
 - Yyy... Około dwunastej, chyba. - udało mi się go zawstydzić.
 - Na własnych nogach? - kontynuuję grę. Ojciec robi się czerwony. Zastanawiam się czy ze wstydu czy ze złości. Jeżeli ma promile we krwi to może się skończyć się źle.
 - Tak. - wstaje i otwiera małą lodówkę, w której mruga światło. - Nie ma co jeść.
 - Ostatnio robiłam zakupy... - wzdycham. Nasza sytuacja jest mało ciekawa pod względem pieniędzy. - Mam tu jeszcze chyba jakieś pieniądze.
 Otwieram szafkę nad moją głową i wyjmuję słoik z naklejką ,,Wydatki''. Jest pusty.
 - Jeszcze wczoraj wrzucałam tu pieniądze! - krzyczę ze złością. - Tato!
 - Kochanie...
 - Nie! Pracę byś znalazł! Najlepiej się upić i mieć wszystko głęboko w nosie!
 - Ale... - wybiegam z domu w samych skarpetkach i biegnę po wilgotnej trawie. Zdyszana przysiadam na kamieniu obok strumienia. Zanurzam ręce w chłodnawej wodzie i obmywam twarz. Za rzeczką jest las. Może tam się schowam na jakiś czas? Nie założyłam butów, a to moje ulubione skarpetki. I tak już je poniszczyłam, ale nie chcę ich zupełnie zepsuć. Zdejmuję skarpety, podwijam spodnie i wchodzę do strumienia. Chwilę brodzę w wodzie, następnie wychodzę i idę w stronę lasu. Ostrożnie stawiam stopy, żeby nie pokaleczyć nóg. Las jest piękny. Po środku biegnie strumyk, a dalej przeradza się w jezioro i wodospad.  Promienie słońca tańczą na liściach i na wodzie. Jeszcze nigdy tu nie byłam. Woda w jeziorze jest niesamowicie ciepła, więc postanawiam się wykąpać. Rozbieram się do bielizny, wieszam ubranie na gałęzi i wchodzę do wody. Zanurzam się łącznie z włosami i przepływam na drugą stronę. W połowie jeziora zatrzymuję się, aby obejrzeć las z tej perspektywy. Nie zdaję sobie sprawy, że prąd ciągnie mnie w stronę wodospadu. Nagle znajduję się bardzo blisko spadu w dół i nie mam już szansy odpłynąć. Zamykam oczy, nabieram powietrza i spadam w dół. Uczucie jest niesamowite. Jakbym latała. A potem wpadam do wody. Najwyraźniej jest tu głębiej niż w jeziorku na górze, bo nie odbijam się od dna. Wchodzę pod opadającą strumieniami wodę i opieram się na skale. Odkrywam coś niesamowitego. Za wodospadem jest jaskinia. Z zamkniętymi oczami wdrapuję się na półkę skalną i siadam na niej. Otwieram oczy i zauważam, że nie jestem sama.
 - Witaj. - mówi brunet siedzący obok mnie. Jest w samych spodenkach. Nagle euforia opada i czuję się niezręcznie.
 - Cześć? - słowo nie brzmi jak powitanie, lecz jak pytanie. Chłostam się za to i patrzę w jego brązowe oczy. Nagle czuję się strasznie brzydka. Mam poplątane, długie, blond włosy i strasznie jasne, niebieskie oczy. Prawie jak wypłowiałe. Jestem okropnie chuda i mam nieproporcjonalnie duże piersi do ciała. Trochę wystają mi żebra i obojczyki. A co mam na sobie? Oczywiście stary, szary stanik i różowe majtki.
 - Nie spodziewałem się tutaj nikogo. - wyrywa mnie z zadumy chłopak.
 - Hm, ja też. - rękami próbuję zasłonić biust. Przyłapuję się także na patrzeniu na jego umięśnioną klatkę piersiową.
 - Tak w ogóle to jestem Louise. - chłopak podaje mi opaloną rękę. Ściskam ją i przeszywa mnie dreszcz.
 - Elizabeth.
 - Lizzy? - potakuję. Jeszcze nikt mnie tak nie nazwał. - Jak znalazłaś to miejsce?
 - Szłam przed siebie. - mówię niepewnie. - A ty?
 - Biegałem i pomyślałem, że pobiegnę w nieznaną mi część lasu. Teraz jest już mi znana. - uśmiechnął się najsłodszym uśmiechem jaki Elizabeth kiedykolwiek widziała. - Zimno ci? - rzeczywiście, trzęsła się. Louise sięgnął do tyłu i podał jej swoją bluzę. Okryła się nią i wtuliła w miękki materiał.
 - Dziękuję. - mówię i przypatruję się strumieniom spadającej wody.