- Gdyby było ci zimno to się okryj. Jakby cokolwiek by się stało, powiedz mi. Zawsze możemy wylądować lub na chwilę stanąć w miejscu. - mówi, po czym przytula mnie, dziękuje Lorridzie i Eleonor i staje na czworaka. Usadawiam się pomiędzy jego skrzydłami oraz zapinam się. Pasy są przełożone przez jego skrzydła i uniemożliwiają mi wyślizgnięcie się. Otulam się kocem, również dziękuje paniom i kładę się na plecach Louise'a obejmując go.
- Dziękujemy! - krzyczę, gdy jesteśmy dwa metry nad ziemią. Czułam się jak ptak. Wiatr rozwiewa moje włosy i plącze je. Nagle wiatr ustaje. - Dzięki, Lou. - mówię i zamykam oczy. Louise leci bardzo szybko, ale najwyraźniej próbuje utrzymać ciepłą temperaturę wokół mnie. Po kilku minutach usypiam przyczepiona do pleców anioła.
***
- Lizzy. - szepcze mi do ucha Louise. - Obudź się.
Otwieram powoli oczy.
- Jesteśmy na miejscu? - pytam ziewając.
- Jeszcze nie. Ale już blisko. Mam dla ciebie coś do zjedzenia. - podaje mi zawiniątko, które pięknie pachnie. Otwieram je i zaczynam jeść. To jeszcze ciepła bułeczka z rozpuszczonym serem i kawałkiem ciepłego mięsa. Tak zwany hamburger.
- A ty coś jadłeś? - patrzę na niego z zatroskaną miną.
- Tak. - odpowiada, ale widzę, że ma coś ważniejszego na głowie. - Mam złą wiadomość. Zanikają moje moce. Ale tylko niektóre. - dodaje, gdy widzi moją przerażoną minę.
- Jakie? - przełykam kęs kanapki i popijam ciepłą wodą z termosu.
- Zauważyłem, że nie mogę już wpływać na pogodę. I słabiej czuję twoje emocje. - mówi i po chwili dodaje. - Choć wiem, że jest ci zimno.
Przytula mnie, dzięki czemu rzeczywiście odrobinę się rozgrzewam.
- Lećmy dalej. - mówię, poprawiając pasy bezpieczeństwa.
Lecimy bardzo szybko i przez to jest mi coraz zimniej. Otulam się mocniej kocem i wyjmuję z torby zamocowanej przy skrzydle Louise'a grube skarpety od babci.
- A tak w ogóle to gdzie znalazłeś McDonalda ze mną na plecach? - słabo, bo słabo, ale słyszę śmiech anioła.
- Zostawiłem cię na chwilę samą i pobiegłem. - rzuca w wiatr. - Wziąłem ciebie i odleciałem kawałek aby nikt nas nie zobaczył.
Uśmiecham się pod nosem. Z biegiem czasu nakładam na siebie coraz to grubsze warstwy ubrań. Utrudniają mi to pasy i pęd powietrza, ale przynajmniej mam zajęcie. Po jakiejś godzinie, może półtorej lądujemy na ośnieżonej górze.
- O matko, jak tu zimno. - brzmi moje pierwsze zdanie na Biegunie. Siadam na pustej już teraz torbie i patrzę jak Louise buduje igloo. Wielokrotnie pytam czy pomóc, ale odpowiedź zawsze jest taka sama: nie. W krótkim czasie Anioł uporał się z zbudowaniem schronienia dla dwojga ludzi. Rozpala za pomocą swojego daru od wampira ogień i okłada kocykami wnętrze.
- Teraz ubierz to. - chłopak wyciąga ze swojej torby grube ubranie i podaje mi je. - Idę coś upolować.
- Dobrze. Długo cię nie będzie? - co prawda nasze igloo jest bardzo bezpieczne, ale i tak przeraża mnie możliwość napotkania jakiegoś drapieżnika.
- Postaram się wrócić jak najprędzej. Nie bój się. - całuje mnie w czoło i wychodzi.
Nadstawiam się do ognia i robi mi się przyjemnie ciepło. Powoli ściągam z siebie kolejne warstwy nałożone w podróży i zakładam nowe ubranie. Kiedy w końcu kończę przebieranie się jest mi wreszcie ciepło. Pozostawiając igloo za sobą wychodzę i rozciągam się. Przechadzam się dwa razy dookoła igloo, a potem idę trochę dalej. Wszędzie jest śnieg. Wszędzie jest zupełnie biało. To dziwne uczucie... Widzę tylko jedną biało-czarną plamkę. Przybliżam się do niej. Z tej odległości widzę, że to pies. Podchodzę jeszcze kawałek i widzę, że husky jest zraniony. Dotykam jego gładkiej sierści. Chciałabym go przenieść, ale nie mam jak. Z oddali widzę Louise'a. Właśnie podchodzi do igloo. Boję się krzyknąć więc wstaję i macham rękami. Działa. Anioł podbiega do psa i bierze go na ręce. Zanosimy go do naszego ''domu'' i owijamy kocem.
- Dobrze, przyniosłem go tutaj. Co teraz? - pyta.
- Po pierwsze, to jest ona. A po drugie jest zraniona. Trzeba jej pomóc. - mówię stanowczo.
- Ale jak? Nie jestem żadnym weterynarzem. Nawet nie wiem co jej jest! - Lou zbyt bardzo denerwuje się.
- Spokojnie. - przytulam głowę do jego torsu. - Jestem głodna.
Louise szybko wstaje i przyrządza ryby dla mnie, siebie i psa.
- Dobrze, przyniosłem go tutaj. Co teraz? - pyta.
- Po pierwsze, to jest ona. A po drugie jest zraniona. Trzeba jej pomóc. - mówię stanowczo.
- Ale jak? Nie jestem żadnym weterynarzem. Nawet nie wiem co jej jest! - Lou zbyt bardzo denerwuje się.
- Spokojnie. - przytulam głowę do jego torsu. - Jestem głodna.
Louise szybko wstaje i przyrządza ryby dla mnie, siebie i psa.
***
- Skąd ona się tam w ogóle wzięła? - pyta Louise wyjmując ości z ryb.
Jest ranek. Już trzeci dzień jesteśmy na Biegunie. Okazało się, że Lou wziął ze sobą mój pamiętnik, a więc codziennie zapisuje co się dzieje. Shira, tak nazwaliśmy husky'ego, czuje się już lepiej i pomaga nam nawet w polowaniach. Często chce iść w stronę skąd ją przynieśliśmy. Prawdopodobnie jest tam jej rodzina.
- Nie wiem. Może niedaleko mieszkają Eskimosi? - pytam z uśmiechem. Jednak pod nim kryje się niezadowolenie z niewygodnego łóżka. Łapię się za kark i masuje go palcami. Shira podchodzi i kładzie się obok mnie.
- Może. Przenieśmy się. Zbudujemy igloo bliżej nich. Będzie bezpieczniej.
- Będą nas tam chcieli? - nie jestem tego taka pewna...
- Jeżeli im pomożemy. Może tak.
- Shira pokaże nam drogę. - zastanawiam się chwilę po czym zgadzam się.
Postanawiamy spakować się jak najszybciej i wyruszyć jutro rano. Czeka nas długa droga...
Fajnie, a jeszcze bardziej cieszy mnie fakt, że dodałaś jakieś zwierzątko ( kocham je <3 ) I wyszedł ci dość długi jak na te twoje rozdziały :) To lubię ;D Czekam na następny
OdpowiedzUsuńlottie1